Twórczość inspirowana na filmach, książkach czy serialach.
Użytkownik
Witam. Ten FF był umieszczany już na innym forum, ale nie miałam czasu go pisać i temat został usunięty. Teraz mam nadzieję dokończyć ten FF, a rozdziały, od początku będę umieszczała w tym temacie. Jako, że osób, które betowały rozdziały nie ma na tym forum, nie będę ich wspominać, bo i tak nie będzie wiadomo, o kogo chodzi.
Tytuł: Brzask
Autor: Vena
Ostatnio edytowany przez Vena (25-08-2009 17:51:42)
Offline
Moderator
Czytałam na innym forum ;>
Bardzo mi się podoba to, że Bells nadal jest niezdarna, mimo tego, że jest wampirem. To ma swój urok. Ciekawość pierwszy stopień do piekła, ale te oczy mnie zaintrygowały. Nie za dobrze pamiętam to opowiadanie, bo w między czasie przeczytałam tyle, że szkoda gadać. Nie musisz się martwić, u nas jak na razie nie ma limitu czasowego na dodawanie rozdziałów, sama piszę i wiem, że czasami trudno jest złapać wena. Wracając do Twojego opowiadania, to naprawdę mi się podoba. Emmetta kocham i cieszę się, że już w pierwszym rozdziale jest Tyle mogę powiedzieć na temat tego rozdziału, chętnie przeczytam dalsze części i masz we mnie stałą czytelniczkę ;d
Offline
Użytkownik
Veno, Venusiu, Venusieńko jak już Ci mówiłam twój ff to... lukrowe cudeńko. Mam nadzieję, że dopiszesz do końca, tak jak mi obiecałaś:D... Chcę przeczytać zakończenie, chociaż wiem jakie będzie (chyba, że zmieniłaś zdanie). Będziemy rozprawiać o naszych 'dziełach' na tańcach (wiesz może kiedy pierwsze wrześniowe spotkanie??). Nie życzę Ci weny bo Ty nią jesteś, więc połamania pióra
Pozdrowienia
Zajechana fanka FLYLEAF - Lacey Nicole Mosley
Ostatnio edytowany przez LaceyNmosley (27-08-2009 23:21:13)
Offline
Użytkownik
Proszę bardzo, oto rozdziały 2 i 3 ;p Mam nadzieję, że się spodoba.
ROZDZIAŁ 2
To, co zauważyłam niemal od razu po ujrzeniu obiektu niepokojącej wizji Alice, to niewątpliwie uroda zielonookiego chłopaka. Był wysoki, szczupły i miał piękną sylwetkę. Jego włosy były rudawe, w wielkim nieładzie. A ten wzrok... No, cóż. Na dobrą sprawę można by powiedzieć, że wręcz hipnotyzował swoją głębią, a jednocześnie nieprzenikalnością. Po raz pierwszy od tylu lat mojej egzystencji coś we mnie drgnęło, pewnie spowodowane zobaczeniem tego, co napawało mnie niepokojem od tylu dni. Miałam też dziwną ochotę podejść do tego chłopca i zacząć rozmowę. Tak było przynajmniej do momentu, gdy na nas spojrzał. Jego wzrok stał się nagle sceptyczny i chłodny. Widać nie lubił nowych uczniów.
- Auć, Bella! Zmiażdżysz mi rękę - syknęła mi do ucha Alice i uprzytomniłam sobie, że ściskałam jej dłoń z nadludzką siłą. Momentalnie rozluźniłam palce i spokojnie poczekałam, aż wyniosły chłopak zniknie za rogiem.
- Kto to był, do cholery?
- O co ci chodzi? - spytała zaniepokojona.
- Nie widziałaś go? To były te oczy...
- Jakie znowu oczy? - denerwowała mnie już powoli mała domyślność mojej siostry.
- Te z twojej chorej wizji - warknęłam zniecierpliwiona.
- Po pierwsze to nie była żadna chora wizja, a po drugie, co z tego? Może po prostu pojawił się wtedy z racji tego, że jedziemy do Forks? Musisz wszędzie upatrywać jakieś intrygi?
- Ja nie... - zaczęłam, ale Alice nie dała mi skończyć.
- Nie zaprzeczaj, bo jak go zauważyłaś to przez kilka sekund wyglądałaś jakbyś dostała jakiegoś ataku. - jej głos był teraz ostry i chłodny.
Przed sprzeczką uchronił nas dzwonek, który oznaczał początek trygonometrii. Jęknęłam cicho w duchu, gdy spostrzegłam, że w jednej z ławek siedzi ten dziwny chłopak. Wiedziałam, że nie będę potrafiła się skupić. Gdy szłam z Alice do naszej ławki ledwie rzucił mi jedno krótkie spojrzenie bez wyrazu.
Przez całe zajęcia głowiłam się nad sensem wizji Alice, co chwila odpowiadając od niechcenia na zadane przez nauczyciela pytanie. Ta jedna godzina nagle wydawała mi się stanowczo za długa i zbyt irytująca. Nigdy nie lubiłam szkoły, a teraz wydawało się być jeszcze gorzej. Jak na moje nieszczęście los postanowił dziś trochę ze mnie poszydzić. Po zakończonej lekcji jakiś chłopak wychodząc z klasy upuścił dwie książki obok mojej ławki. Odruchowo schyliłam się i gdy już miałam je oddać właścicielowi zorientowałam się kto nim był. Oczywiście, zielonooki.
- Dzięki, ale nie musiałaś. - zaczął niemiłym tonem, który wcale nie pasował do barwy jego głosu.
- W takim razie proszę - warknęłam i rzuciłam książki z powrotem na podłogę zostawiając chłopaka ze zdezorientowaną miną.
- Hej, poczekaj! Ja... - usłyszałam wypadając z klasy, ale nie miałam ochoty się odwracać. Niewiele mnie obchodziło co miał mi do powiedzenia. On sam w ogóle mnie nie interesował, jak z resztą każdy człowiek. Wystarczyło mi, że zburzył mój spokój o poranku i teraz na trygonometrii. Przyrzekłam sobie, że to ostatni raz, kiedy ten śmiertelnik wyprowadzał mnie z równowagi.
Usłyszałam za sobą kroki i odwróciłam się myśląc, że to Alice, jednak za późno zorientowałam się, że wampiry poruszają się bezszelestnie.
- Słuchaj, przepraszam Cię za tamto. Na prawdę nie chciałem być taki niemiły... To po prostu... Wiem, że to twój pierwszy dzień... No i chciałem przeprosić... - jak każdemu w rozmowach z nami, zaczął mu się plątać język.
- Serio? - spytałam oschle odwracając się.
- Poczekaj chwilę! - poprosił gdy przyspieszyłam tempo.
Nagle zdałam sobie sprawę z dziwnego uczucia w prawej ręce. Odwróciłam się szybko i zdałam sobie sprawę, że ten chłopak właśnie położył dłoń na moim ramieniu. Dlaczego nie przeraziła go moja zimna skóra? Spytałam się w duchu.
- Czego chcesz? - spytałam łagodniej. Jego dotyk ostudził trochę mój gniew.
- Tak w ogóle to jestem Edward Masen.
- Bella Cullen - odparłam krótko.
Jak na razie jedynym walorem tego spotkania była możliwość nazwania go inaczej niż "zielonooki".
- Wybaczysz mi moją nieuprzejmość? Nie chciałem cię do siebie zrazić już przy okazji pierwszej rozmowy.
Zaciekawił mnie dobór słów, których właśnie użył. Może jednak był poważniejszy niż mi się wydawało?
- Och, tak. Nie ma sprawy. - posłałam mu coś na kształt uśmiechu, który odwzajemnił o wiele bardziej szczerze niż podejrzewałam.
- To... do zobaczenia - powiedział lekko speszony i już go nie było.
Chwilę potem dobiegła do mnie Alice, która wyglądała jakby z trudem powstrzymywała się od śmiechu.
- Co? - warknęłam do niej, a ona tylko wyciągnęła do mnie rękę.
Zobaczyłam całe zajście jej oczami. Wyglądałam tam jakbym... Była zainteresowana tym całym Edwardem!
- Chyba żartujesz! - fuknęłam na siostrę. - widziałam już tylu przystojnych wampirów i żaden mnie nie ruszył, to dlaczego do jasnej anielki ma mi się podobać ten zwykły chłopak?
- Czy aby na pewno zwykły?
Tylko tego mi teraz brakowało. Droczącej się ze mną Alice. Trudno mi było uświadomić sobie, że jesteśmy w budynku pełnym ludzi i nie mogę się na nią rzucić.
- To wszystko przez tą twoja wizję. Zobaczyłam jego oczy i na chwilę wytrąciło mnie to z równowagi i tyle, po sprawie. - coraz bardziej zdawało mi się, że próbuję przekonać nie Alice, ale siebie.
- Co się dzieje siostrzyczki? - obok nas niemal zmaterializował się Emmett.
- Co ty najlepszego wyrabiasz? - syknęłam cicho, tak aby nikt nie usłyszał. - Jeszcze cię ktoś zobaczy!
- W pustym korytarzu?
- Przecież to szkoła! Tędy chodzą uczniowie! Opanuj się.
- Dobrze, już dobrze. Nie złość się siostrzyczko. Hej, Rosie, chodź, bo zaraz zajmą nam wszystkie miejsca w stołówce.
Naburmuszyłam się lekko widząc jak bardzo nieumyślnie Emmett zachowuje się między ludźmi. Wiedziałam jednak, że jakiekolwiek próby wpłynięcia na niego spełzną na niczym. W końcu także udałam się do stołówki opuszczona nawet przez Alice, która uznała moje zachowanie za co najmniej dziwne i nie miała chyba ochoty ryzykować zostając ze mną.
Na stołówce czekała na mnie kolejna niemiła niespodzianka.
- Hej - po raz drugi tego dnia usłyszałam te słowa z ust Edwarda. - Nie bierzesz nic? - spytał patrząc na moją prawie pustą tacę. Miałam tylko jabłko i sok.
- Wiesz, nie jestem głodna. - Powiedziałam siląc się na spokój i odeszłam w stronę stolika mojego rodzeństwa, a on, również po raz drugi, położył mi rękę na ramieniu i zatrzymał nie używając wcale siły. Jak on to robił? Przecież byłam wampirem do jasnej cholery! Miałam nadludzką siłę, a ten cały Edward zatrzymał mnie zaledwie jednym dotykiem.
- Tak? - spytałam nieco chłodnym tonem odwracając się powoli.
- Może zechcesz zjeść dzisiaj ze mną? Zapoznam cię trochę z sytuacją w szkole...
Już miałam stanowczo odmówić, gdy zauważyłam ten tajemniczy błysk w jego głębokich oczach. Zagubiłam się na chwilę i moje przygotowane odpowiedzi wyparowały mi z głowy.
- Hmm... Czemu nie. - odpowiedziałam całkowicie niezgodnie z sobą. Wewnątrz niemal krzyczałam, motając się w domysłach. Co takiego miał w sobie ten chłopak, że okręcał mnie sobie wokół palca? Ta sytuacja była co najmniej chora.
Gdy podeszliśmy do stolika znów zaskoczył mnie swoimi manierami odsuwając mi krzesło. Był taki uroczy... Nie! Co ja wygaduję? Przecież to tylko śmiertelnik... Tylko zwykły, ludzki chłopak. Miałaś do wyboru tyle chodzących, wampirzych seks-bomb, a teraz zachowujesz się jak napalona nastolatka! Skarciłam się w duchu. Chyba musiałam wyglądać jak wariatka, bo Edward przez chwilę patrzył się na mnie dziwnie.
- No to jak ci się podoba w szkole? - spytał próbując nawiązać rozmowę.
- Może być, choć trudno cokolwiek stwierdzić zaledwie po jednej lekcji - zauważyłam inteligentnie jednocześnie dodając w myślach - zwłaszcza, gdy musiałam się zastanawiać kim w ogóle jesteś Masen!
- Zobaczysz, jeszcze ci się spodoba. Może i nie jest to jakaś super placówka, ale nie ma na co narzekać.
Na chwilę zapadła niezręczna cisza, a ja zainteresowałam się swoimi dłońmi. Robiłam wszystko, aby tylko nie musieć spoglądać w jego zielone oczy. Po pewnym czasie postanowiłam jednak podnieść wzrok, co oczywiście okazało się błędem.
- Co? - spytałam speszona widząc dziwny wyraz twarzy z jakim mi się przyglądał.
- Nic, nic - mruknął, a potem dodał cicho, zapewne myśląc, że nie usłyszę. - jesteś jakaś dziwna.
- Co proszę? - wkurzyłam się i to nieźle.
- Oh, nie o to mi chodziło, nie denerwuj się. Po prostu pierwszy raz widzę kogoś takiego. Jesteś taka blada, niemal idealna - zarumienił się w smakowity sposób.
- Myślałam, że w tej szkole jest wiele ładnych dziewczyn? - nie wiedziałam, co we mnie wstąpiło, ale zapragnęłam się trochę z nim podroczyć.
- Taa, jasne. Chyba sobie ze mnie żartujesz?
- Ja? - udawałam oburzoną. - No weźmy na przykład taką Kathleen - powiedziałam wiedząc, że to jedna z największych "tapeciar" w szkole.
- Tak, albo na przykład pana Vernera - teraz to on włączył się do mojej gierki.
Nim się zorientowałam oboje chichotaliśmy jak głupi, niczym zwykłe dzieci. Wiedziałam, że muszę się opanować, czułam na sobie morderczy wzrok zgorszonej Rosalie, Emmetta, który powstrzymywał się od śmiechu, narwanej Alice i zdystansowanego Jaspera, ale tak na prawdę to niewiele mnie to obchodziło. Czułam, że moja zapora, jaką budowałam między sobą i swoja rodziną a światem powoli pęka burzona przez tego cudnego chłopaka o wściekle zielonych oczach. Znów poczułam, że coś we mnie drga i z przerażeniem stwierdziłam, że to moje od dawna nie bijące serce. Musiałam jak najszybciej to zakończyć. To nie było normalne... Ani bezpieczne. I dla niego i dla mnie.
- Wybacz, ale muszę już iść. Eee... Alice potrzebuje pomocy w zadaniu z trygonometrii- rzuciłam nawet się na niego nie patrząc i szybko odeszłam od stolika. Szkoda mi się zrobiło, jak pomyślałam ile zaskoczenia musi się teraz malować na jego twarzy. No cóż, taka właśnie byłam. Zimny potwór.
- Bella? Co się stało? - Alice od razu chciała wszystko wiedzieć. Może i widziała, co robiliśmy przy stoliku, ale nikt nie mógł zrozumieć mojej reakcji. Ja sama jej nie rozumiałam.
- Nic się nie stało. A powinno? - zgrywałam niewiniątko.
- Jak to nic? Najpierw śmialiście się w najlepsze, a potem nagle zerwałaś się z krzesła i odeszłaś zostawiając go z taką miną, jakby dostał w twarz.
Rzeczywiście, gdy spojrzałam w jego kierunku zobaczyłam, że jego piękne oczy stały się smutne, a na ustach nie gościł już ten piękny uśmiech. Dość! Zarządziłam w myślach. Nawet, jeśli ktoś miał mu przywrócić radość to na pewno nie ja. Nie miałam ochoty pakować się w romanse z kimś, kogo można zmiażdżyć jedną ręką.... Ale jego oczy były tak piękne...
- Bella! - Alice znów musiała przywołać mnie do porządku. - Opanuj się, zaraz rozwalisz stół.
Westchnęłam cicho i jeszcze raz rzuciłam stęsknione spojrzenie w stronę Edwarda. W mojej głowie szalała wojna, a ja nie byłam pewna, czyje zwycięstwo bym wolała.
ROZDZIAŁ 3
Tak, to prawda. Może i byłam jakąś chorą na umyśle cierpiętnicą, ale na prawdę nie miałam najmniejszej ochoty poddawać się w tym wypadku zdrowemu rozsądkowi. A to wszystko przez jego oczy... Nie! Przez niego całego! Jak mógł być taki pociągający? Dlaczego musiałam nagle opanowywać moje wściekłe hormony, których nie powinno być w moim ciele od 50 lat?
- Bello ostrzegam cię na prawdę ostatni raz. Wczoraj warczałaś na Emmetta, a dziś sama zachowujesz się jak idiotka! - niemal krzyknęła mi do ucha Alice, gdy następnego dnia siedzieliśmy na stołówce.
- Oh, tak. Przepraszam - rzuciłam od niechcenia. Cokolwiek, żeby tylko dała mi spokój, pomyślałam.
- Siostrzyczko widzę, że ten... jak mu tam... Edward? Trochę zaburzył twoją wielce szanowną i opanowaną psychikę. - zachichotał Emmett.
- A ja widzę, że chcesz, aby ktoś połamał ci twoje wielce szanowne kości - z trudem powstrzymywałam się od rzucenia się na niego w sali pełnej nie świadomych niczego uczniów. Pięknie.
- Emmett- odezwał się w końcu Jasper. - Myślę, że to niezbyt rozsądne, aby rozwścieczać teraz Bellę, chyba, że chcesz odpowiadać potem przed Volturi za walkę z innym wampirem na oczach prawie dwóch setek uczniów.
Poczułam nagle niewysłowiony spokój, gdy brat użył swojego daru do opanowania sytuacji. Nareszcie. Ciekawe, dlaczego nie wpadł na to wcześniej?
- Bello? - zaczęła niepewnie Alice, gdy byłyśmy w drodze na hiszpański. Uh... Miałam jej już dość jak na jeden dzień.
- Tak?
- Co dokładnie zaszło wtedy między wami, wiesz, w stołówce? - No tak, moja siostra nigdy sobie nie odpuszczała.
- Tak właściwie to powinnaś się była domyśleć. Uznałam, że ta znajomość prowadzi donikąd i należy ją jak najszybciej zakończyć. Najlepiej, żeby w ogóle się nie zaczęła...
Zamarłam, gdy zobaczyłam kto stoi zaledwie parę metrów od nas. Edward zapewne usłyszał każde moje słowo, bo mówiłam ludzkim tonem. Z przygnębieniem stwierdziłam, że oczy miał jeszcze smutniejsze niż zeszłego dnia na stołówce. Od tamtej pory nie odezwaliśmy się do siebie ani słowem. Zaczęłam zastanawiać się, ile razy jeszcze go zranię. Jeśli ma to ocalić mnie i jego od bliższej znajomości, to mogłam zrobić to jeszcze dosadniej.
- Ekhm... Możemy pogadać? - Zapytał nieśmiało.
Spojrzałam na Alice z nadzieją, ale ona uśmiechnęła się do mnie, niemal przepraszająco, a następnie powiedziała:
- To ja już pójdę. Zobaczymy się na lekcji. - Świetnie. Nie ma to jak wsparcie rodzeństwa.
- Czy ja... Zrobiłem coś nie tak? Uraziłem cię? - zaczął Edward z innej strony niż się spodziewałam. Myślał, że to jego wina.
- Nie, to nie twoja wina. To ja tak niepotrzebnie zareagowałam.
- Ale, dlaczego?
- Bo ja wiem? Po prostu czasem tak mam jak zaczynam za bardzo otwierać się przed ludźmi. - Z wampirami nie mam takich problemów, dodałam w myślach.
- Wiesz, że ja nie chcę cię do niczego zmuszać. Nie sądziłem, że wywoła to taką reakcję, przepraszam...
- Na prawdę nic się nie stało. - Weszłam mu w słowo i już miałam się odwrócić, gdy usłyszałam jego lekko błagalny ton.
- Poczekaj! Dlaczego to robisz? Zamykasz się w sobie i nie chcesz, aby ktokolwiek miał do ciebie dostęp, a nie wiesz nawet jak to może pomóc. Gdybyś tylko dała komuś szansę... Nie musiałabyś już tak uciekać przed wszelkim kontaktem
Poraziła mnie prawda zawarta w jego słowach. Znał mnie tak krótko, a już rozpracował tyle mojej osobowości. Nie mogłam się z nim nie zgodzić w jego teoriach, ale pomysł rozwiązania tego "problemu" nie rysował mi się za ciekawie. Na miłość Boską! Przecież jestem wampirem, a on człowiekiem! Co on sobie wyobrażał? No tak, nic sobie nie wyobrażał. Nie miał nawet pojęcia na temat tego kim jestem.
- Nie znasz mnie. Nie możesz wiedzieć jaka jestem. - odpowiedziałam znów używając wobec niego tego chłodnego i suchego tonu. Coraz gorzej się z tym czułam.
- Widzę wystarczająco dużo. Nie jesteś taka jak inni, ale mimo to bardzo łatwo rozpracować niektóre twoje uczucia. Przykro mi patrzeć, jak się męczysz.
Było mu przykro? Żałował potwora, który, mimo, iż nie żywił się ludźmi, jego braćmi, to mimo wszystko pozostawał tym samym niewytłumaczalnym wybrykiem natury? Ten chłopak miał nie po kolei w głowie, tego byłam pewna. Zbyt mocno ufał swoim ekspertyzom, aby zauważyć jak bardzo różnię się od podręcznikowego wzoru. Zasępiłam się na chwilę wyrzucając sobie w duchu wszystkie za i przeciw. Edward oczywiście od razu to wykorzystał i położył mi rękę na ramieniu. To uczucie było takie przyjemne.
- Bello? - zapytał sądząc pewnie, że za długo milczę. Nawet moja podzielność uwagi nie mogła mi pomóc w podjęciu tej decyzji, a jakimś cudem wiedziałam, że ta chwila się zbliża, nieubłaganie. On jakby to wyczuł i robił wszystko, aby wygrać. Najpierw odgarnął mi niesforny kosmyk z czoła i wsunął za ucho, a potem chwycił delikatnie za rękę. Zarejestrowałam jego lekkie wzdrygnięcie, gdy dotknął mojej skóry, lecz wydawał się niezbyt tym zainteresowany. Teraz głównym jego celem było pocieszenie znajdującego się w depresji wampira. Och... Świetnie! Czyli jestem w depresji. Przez niego! Cóż za słodka ironia.
- Tak. - to nie było pytanie tylko odpowiedź na wszystko co do mnie powiedział. Tak! Chciałam dać mu szansę. Tak! Byłam zmęczona tym ciągłym ukrywaniem się we własnej głowie. Tak! Najprawdopodobniej byłam najbardziej nieodpowiedzialną i bezmyślną, oraz masochistyczną wampirzycą na świecie.
*****************
Przez resztę lekcji Alice wpatrywała się we mnie z wyczekiwaniem. Pewnie widziała część naszej rozmowy w swojej wizji. Tyle musiało jej wystarczyć, bo nie zamierzałam nic więcej mówić. Najpierw musiałam sama się z tym uporać. Jakimś dziwnym trafem siostra postanowiła tym razem na mnie nie naciskać, zapewne widząc, że jej starania i tak spełzną na niczym. Po powrocie do domu zastałam jednak przykrą niespodziankę.
- Hej, siostro! Jak tam twój zielonooki kochaś? - zawołał Emmett gdy tylko przekroczyłam próg. Moja samokontrola i tak była już na wyczerpaniu i choć wiedziałam, że na pewno przegram, rzuciłam się na niego z warczeniem.
- Ehh... Mogliście się chociaż wynieść na dwór- narzekała Rosalie zbierając piętnaście minut później kawałki szkła z podłogi. - Tak lubiłam to lustro...
Rosalie była wielką fanką swojej urody, dlatego w naszym domu zawsze musiał być pełen komplet luster, tak aby mogła się w nich przeglądać prawie na każdym kroku. Swoją drogą, była tak piękna, że aż raziło to w oczy. Sama byłam wczoraj świadkiem, jak jeden z szkolnych podrywaczy wjechał swoim kabrioletem w murek nie mogąc oderwać od niej wzroku. Zachichotałam mimowolnie.
- Co cię tak śmieszy?- spytała Rose.
- Pamiętasz tego chłopaka, który wczoraj lekko rozbił swój samochód? - puściłam do niej oko, na co zaśmiała się wdzięcznie.
- No tak, to było wyjątkowe. Nie spodziewałam się, że będę wywoływać takie wypadki.
- Rose, ja tam się nie dziwie. Przecież wszyscy wiemy jak bardzo piękna jesteś.- szepnął jej Emmett do ucha, po czym wziął na ręce i pognał z nią do ich sypialni na piętrze. Super, widać, że nie dane jest temu domowi na długo pozostać w jednym kawałku.
- Kochanie? - Esme, moja matka zawołała mnie z naszej prowizorycznej kuchni. - Możemy porozmawiać?
- Oczywiście. - powiedziałam idąc w jej kierunku. Zdążyłam zauważyć niewielki ruch, gdy Alice wychodziła stamtąd drugimi drzwiami. Co najlepszego ten chochlik jej nagadał?
- Słyszałam, że ostatnio coś zdarzyło się w twojej szkole...W twoim życiu. Chciałabyś o tym porozmawiać?
- Chyba nie - odparłam, ale zawahałam się przez chwilę. Co mi szkodzi? Esme zawsze była taka rozumiejąca i ciepła. Jak prawdziwa matka. - Właściwie to wszystko zaczęło się od wizji Alice. Widziała w niej parę zielonych oczu, a ja bardzo się tym przejęłam i długo głowiłam nad sensem tego obrazu. Okazało się, że to oczy Edwarda Masena, chłopaka z mojego rocznika. Był dla mnie taki tajemniczy... Niemal pociągający, ale na początku traktował mnie oschle, aż w końcu urządziłam mu małą scenkę i postanowiłam, że więcej nie zepsuje mi humoru. No cóż, dopadł mnie jeszcze na tej samej przerwie i zaczął przepraszać. Potem zaproponował mi, abym dosiadła się do jego stolika w stołówce. Nie wiem, co mnie napadło, ale nie odmówiłam. Rozmawiało nam się bardzo przyjemnie, aż nagle on powiedział coś śmiesznego i oboje zaczęliśmy chichotać. Wtedy uświadomiłam sobie, że to, co robię jest strasznie nieodpowiedzialne, chore... Wręcz niebezpieczne. Zerwałam się i zostawiłam go samego. Dziś odezwał się do mnie po raz pierwszy od tamtej chwili i chciał mnie przeprosić, zupełnie jakby to była jego wina. Powiedział też dużo zaskakująco prawdziwych rzeczy o stanie mojego ducha. Poradził mi, abym się przed kimś otworzyła. Nawet nie wiesz, jak trudno było mi ze sobą walczyć. Wtedy on złapał mnie za rękę i wszystko na jedną chwilę stało się jasne. Wystarczająco, aby powiedzieć mu, że się z nim zgadzam. To było takie głupie... - zakończyłam. Teraz czułam się zupełnie jak w poprzednim życiu, gdy zwierzałam się swojej własnej matce z problemów wieku dorastania.
- Kochanie, przecież to wcale nie było głupie. Robisz po prostu to, co nakazuje ci serce. Widocznie nadeszła na to najlepsza pora.
- Ale przecież to człowiek! Jak mam utrzymywać z nim jakiekolwiek kontakty, skoro mogę zabić go jedną dłonią bez żadnego wysiłku - te słowa były brutalne, ale prawdziwe.
- Bello, jesteś już taka duża. Masz w sobie wiele kontroli. Zobacz tylko, jak radzi sobie Carlisle. Ty też tak możesz.
Mama miała na myśli pracę ojca w szpitalu. Mógł przebywać w kontakcie z krwią, ile tylko wymagała potrzeba. Był uodporniony na jej zapach.
- A co jeśli za mocno się do niego przywiążę? Przecież my nie starzejemy się jak ludzie, a oni umierają.
- Taka jest kolej rzeczy. Zejścia i rozstania. To nie powód, aby nie pozwolić sobie na chwilę szczęścia.
Esme jak zwykle miała rację. Trudno mi było się do tego przyznać, ale miała świętą rację. Poczułam, że jestem mocniej zdecydowana. Pora pomyśleć o sobie egoistko, zaśmiałam się w duchu.
- Dziękuję - szepnęłam wtulając twarz w miękkie włosy Esme - Dziękuję, mamo.
- Nie mogłabym odmówić ci pomocy, kochanie. Jesteście dla mnie jak dzieci.
*******
Następnego dnia wszystko było łatwiejsze, jaśniejsze. Wreszcie mogłam podzielić trochę entuzjazmu Alice w związku ze zbliżającym się długim polowaniem. Na myśl o krwi tygrysa moje usta napełniły się jadem, jednak szybko to opanowałam. Edward widocznie zrozumiał, co chciałam powiedzieć mu wczoraj przez jedno krótkie "tak", bo czekał na mnie uśmiechnięty w stołówce. Jak dobrze było widzieć ten radosny błysk w jego oczach. Nareszcie mogłam odkupić trochę swoich win, przynajmniej wobec Edwarda.
- Hej, Bells! Widzę, że poprawił ci się humor! - Ach, czy moje radosne uniesienie było aż tak widoczne?
- A, owszem. Co dzisiaj na lunch? - ku jego zaskoczeniu zaczęłam nabierać sobie jedzenia na tacę. Musiał chyba zauważyć, że od trzech dni nic nie jadłam ani nie piłam, więc postanowiłam dać mały pokaz mojej "normalności"
- Oo! Czyżbyś zrezygnowała z diety? - Zażartował. A więc jednak był spostrzegawczy.
- Dokładnie. Nie mam zamiaru więcej się odchudzać.
- Nie masz z czego - mruknął czerwieniąc się lekko. Spodobało mi się to.
- Chodź do stolika zaproponował i poprowadził mnie niemal na sam koniec sali. Zapewne chciał mi ułatwić "otwarcie się", co było mi z resztą na rękę.
- Bardzo ładnie ci w niebieskim - powiedział nagle, a ja podziękowałam sobie w duchu, że nie mogę się rumienić.
- Dzięki- uśmiechnęłam się do niego serdecznie. Miałam na sobie dzisiaj obcisły, niebieski sweterek. Mój ulubiony.
Przez chwilę zauważyłam na jego twarzy rozterkę, a potem wyciągnął rękę i położył na stół. Z jego ruchów odgadłam, że chciał sięgnąć po moją, ale widocznie nie był pewien mojej reakcji. Ja, zgodnie z tym, co postanowiłam, uśmiechałam się dalej, teraz niemal już zachęcająco. Po ledwie paru sekundach wahania postanowił ująć delikatnie moją dłoń. Miał takie przyjemnie ciepłe, delikatne palce. Poczułam, jakby przez całe moje ramię ktoś przepuścił prąd o dużym napięciu. Edward musiał coś zauważyć w mojej twarzy bo zabrał pospiesznie rękę.
- Nie, poczekaj. Po prostu to było takie miłe... Niespodziewane- powiedziałam, a on otworzył szerzej oczy zdumiony moim zdecydowaniem. Ponownie, tym razem pewniej, sięgnął przez stół. Uczucie w dłoni dawało mi wielką przyjemność. Jednak ludzie byli czegoś warci. A może nawet więcej niż czegoś?
- I jak? - spytał.
- Wiesz, miałeś rację. Nie powinnam się aż tak izolować. Dziękuję, że mi to uświadomiłeś. - obdarzyłam go kolejnym uśmiechem i na moment zatonęłam w jego szmaragdowych oczach. Nagle zauważyłam, że jego źrenice się zmniejszyły, a brwi stały się ostrzejsze. Był zły.
- Co? Zrobiłam coś nie tak? - spytałam zaskoczona i lekko zraniona.
- Kathleen. - szepnął zjadliwie.
Rzeczywiście, ku nam podążała wątpliwej urody dziewczyna z toną pudru na twarzy. Z radością zauważyłam tkwiący na niej wzrok Rosalie, która pewnie teraz wyliczała w pamięci, lub półgłosem, sądząc po zduszonym chichocie Emmetta, mankamenty jej urody.
Wystarczyły trzy dni pobieżnego słuchania rozmów innych, aby wiedzieć, w jakim celu teraz ku nam zmierzała. Była bowiem strasznie zazdrosna o swoje "niezdobyte" towary. Edward należał pewnie do tej grupy, więc wieść o tym, że jest zainteresowany jakąś nową uczennicą musiała wpędzić ją w furię.
- Hej. - Powiedziała nadmiernie uprzejmie, gdy podeszła do naszego stolika. - Edwardzie, mogę zabrać Bellę na słówko?
Chłopak popatrzył w moim kierunku, ale ja tylko pokiwałam głową i podniosłam się z krzesła. Odeszłyśmy zaledwie parę kroków, gdy Kathleen nie wytrzymała i zaczęła wyrzucać z siebie zjadliwym sykiem:
- Słuchaj, nie wiem co ty sobie myślisz, ale to, że jesteś nowa nie znaczy, że masz zarzucać tyłkiem przed nosem każdego chłopaka. To moja szkoła i nie zamierzam pozwolić takiej dz**ce jak ty wtrącać się do nie swoich spraw. Aa... I żeby było jasne. Zostaw mojego Edwarda w spokoju.
No nie, rozśmieszyła mnie, na prawdę. Zaczynało się robić ciekawie.
- Twojego? - prychnęłam. - Wydaje się być średnio zainteresowany twoją osobą.
- Uważaj na słowa - warknęła.
- A co? To nie prawda? - spytałam rozbawiona ukazując jej w pełnym uśmiechu moje równiutkie, śnieżnobiałe zęby. Zmieszała się na chwile, ale po dwóch sekundach przywróciła swoją wyniosłą minę i szepnęła.
- W takim razie zobaczymy. Dzisiaj, po lekcjach, na parkingu.
Zaśmiałam się melodyjnie i odeszłam. No, skoro chciała się bić, to musiałam znaleźć sposób, aby nie zostać pokonaną i przy okazji nie zadać jej żadnych trwałych szkód. Trudne zadanie.
******
- Nie zrobiłaś tego! - syknęła ze złością Alice z moje ucho.
- Zrobiłam, a co?
- Bello dobrze wiesz, że teraz musisz jakoś się wywinąć, aby nie zrobić tej dziewczynie krzywdy. - Odezwał się Jasper.
- Hmm, Jazz, mam pewien pomysł. - coś nagle zaświtało mi w głowie. - A jakby tak nastraszyć ją na tyle, żeby uciekła? Nikomu nic się nie stanie, a moja duma na tym nie ucierpi.
- Taak, pamiętaj Jazz o wielce szanownej dumie Belli - zaśmiał się sarkastycznie Emmett.
- No cóż, jakby nie patrzeć, to chyba najlepszy sposób. Jeśli Bella nie stawiła się po prostu na czas, Kathleen dogryzała by się jej na tyle, że straciłaby w końcu opanowanie. Nie możemy na to pozwolić. - powiedziała Alice.
- Tak więc załatwione. Stawię się tam z tobą, ale niewidoczny, żeby myślała, że przyszłaś sama, choć ona pewnie będzie z obstawą, prawda Alice?
- A jak!
Naszą rozmowę na korytarzu przerwał Edward. Wyglądał na bardzo zmartwionego.
- Możemy chwilę pogadać? - zapytał podchodząc do mnie i kładąc mi dłoń na przedramieniu.
- Nie ma sprawy. O co chodzi? - powiedziałam odchodząc kawałek, choć wiedziałam, co jest jego problemem.
- Czego chciała Kathleen?
- Tak na prawdę to nic. Wiesz, same puste ostrzeżenia.
- Chciała się bić? - spytał przerażony.
- Chyba ma taki zamiar, ale nie dopuszczę do tego, nie martw się.
- Proszę pilnuj się - poprosił - Nie chcę by cokolwiek ci się stało, a jakbym stanął w twojej obronie to było by jeszcze gorzej. - teraz mnie przepraszał.
- Nie ma sprawy. Na prawdę jestem bezpieczna. Z Jazzem i Emem, nie ma szans - uśmiechnęłam się do niego.
*****
Po ostatniej lekcji wyszłam na umówione miejsce na parkingu, gdzie stała już Kathleen ze znajomymi.
- Hej - zaśmiałam się jej prosto w twarz. Wyglądała na zmieszaną. - I jak tam twoje wojownicze samopoczucie?
Dziewczyna stała się jeszcze bardziej niespokojna i zerkała nerwowo na boki. Czas na kolejny krok.
Przysunęłam się lekko do niej odsłaniając zęby w wielkim uśmiechu i jednocześnie warknęłam cicho. Podziałało, podskoczyła jak oparzona.
- Co się stało moja droga? - spytałam podchodząc jeszcze bliżej. Jazz dokończył dzieła, bo dziewczyna nagle powiedziała do znajomych:
- Idziemy.
To by było na tyle. Uśmiechnęłam się tryumfalnie i ku mojemu zaskoczeniu zaraz podbiegł do mnie Edward.
- Wow! To było coś! Chyba zacznę się bać.
- Nie przesadzaj. Po prostu pokazałam jej właściwą pozycję.
Nagle zauważyłam, że stał się mocno zakłopotany.
- W czym problem? - spytałam zbita z pantałyku.
- Oh... Nic.
- Powiedz... Proszę - nalegałam. Coś w jego minie niemal krzyczało o wartości tej informacji.
- Nie spodoba ci się to.
- To poczekaj, może zgadnę. Jesteś alkoholikiem? - zaczęłam się droczyć. Pokręcił głową. - Palacz?
- Też nie.
- To może ćpun? - zaśmiałam się cicho.
- Nie, no coś ty. Gorzej.
- Diler? Albo może jakiś bandyta?
- Trochę nie w tym kierunku.
- W takim razie się poddaję. Powiesz mi o co chodzi?
- A nie będziesz zła?
- Możesz być pewien, że nie. Wyczerpałam moje czarne scenariusze.
- No więc... Jesteś bardzo ładna... Chciałabyś się gdzieś ze mną wybrać? - wyszeptał niemal na bezdechu.
TAK!!! Chwila! Nie! To niebezpieczne... Co za chory pomysł! Nie mógł poczekać jeszcze trochę? Czy to wszystko musi być takie pokręcone i szybkie? Bez przesady... Ja nie byłam na to gotowa... Do kitu z Esme, ona nie zdawała sobie sprawy, jakie ciężkie może być wchodzenie w relacje z ludźmi.
Byłam już bliska odmowy, gdy znów spojrzałam w jego oczy. Cholera! Dlaczego musiał tak hipnotyzować? Nie, nie mogę się zgodzić. Przecież to by wyglądało, jakbym godziła się na bliższą przyjaźń... Jeśli to w ogóle kiedykolwiek stanie się przyjaźnią. Jego oferta była taka głupia, nierozsądna, niebezpieczna, chora... zachęcająca.
- Oczywiście - odpowiedziałam.
Czy ja byłam zdrowa na umyśle? Na pewno nie, jednak wszystko uciekło pod wpływem jego oczu.
Offline